„Ślepnąc od świateł” to brudna mozaika o ludziach, którzy przegrali życie. W opowieści wymyślonej przez Jakuba Żulczyka, a przeniesionej na ekran przez Krzysztofa Skoniecznego nie ma nawrócenia.
*Uwaga! Wpis może zawierać spoilery*
To był jeden z najbardziej wyczekiwanych seriali roku, zwłaszcza przez wielbicieli powieści, za którą Jakub Żulczyk doczekał się nominacji do Paszportu Polityki. I choć jego grubaśna książka (ponad 500 stron) nie zdobyła żadnej istotnej nagrody literackiej, zdobyła coś znacznie cenniejszego – uznanie czytelników, a zwłaszcza Krzysztofa Skoniecznego.
Skonieczny, rocznik ’83, podobno już w trakcie czytania „Ślepnąc…” wiedział, że ma materiał na serial. Do zekranizowania książki Żulczyka namówił Izabelę Łopuch, która w HBO odpowiada za produkcje fabularne i dokumentalne. Efektem ich współpracy stał się ośmioodcinkowy serial, każdy po godzinie, opowiadający rozgrywającą się na przestrzeni kilku dni – w okresie poprzedzającym Boże Narodzenie – historię warszawskiego dilera kokainy.
W „Ślepnąc od świateł” Krzysztof Skonieczny poszedł na całość już na starcie, w głównej roli obsadzając naturszczyka – rapera Kamila Nożyńskiego (znanego jako Saful z grupy Dixon 37). Gra Nożyńskiego to twardy orzech do zgryzienia. Serialowy Kuba (który w książce był Jackiem) jest małomówny, pozbawiony uczuć wyższych, całkowicie wyzuty z emocji – takiego właśnie bohatera stworzył Żulczyk. Momentami drewniana gra Kamila Nożyńskiego to więc w zasadzie… atut. W roli eleganckiego, nastawionego wyłącznie na zarabianie hajsu dostarczyciela kokainy sprawdził się bardzo dobrze, ale też nie trafiła mu się rola dramatyczna, wymagająca nieprawdopodobnych umiejętności i wyszlifowanego warsztatu. Debiut Nożyńskiego – udany, za wcześnie jednak, by oceniać, jakim będzie aktorem.
Skonieczny miał nieprawdopodobnego nosa do aktorów, gdy w roli gangsterów obsadzał Roberta Więckiewicza (Jacek) i Jana Frycza (Dario). Szczególnie kreacja Frycza w „Ślepnąc od świateł” pozostanie niezapomniana – a niewiele brakowało, by Frycz u Skoniecznego w ogóle nie wystąpił. Początkowo nie mogli się dogadać, na jakiś czas nawet dali sobie spokój, ale szczęśliwym zrządzeniem losu wrócili do współpracy. Jan Frycz w roli bezwzględnego Daria jest wręcz nie do poznania. Jego kwieciste monologi dosłownie mrożą krew w żyłach. Jest kwintesencją czarnego bohatera. Kreacje tego typu w polskim kinie można policzyć na palcach jednej ręki.
W recenzjach sporo było zachwytów nad Cezarym Pazurą, ale nie przesadzałbym z euforią. Pazurę uważam za dobrego aktora i w „Ślepnąc…” zagrał dobrze, czyli na miarę swoich możliwości. Odkryciem okazała się dla mnie natomiast Marta Malikowska w roli Paziny, najlepszej przyjaciółki dilera. Malikowska perfekcyjnie zagrała bohaterkę opisaną przez Żulczyka. Jest w tej roli naturalna i przekonująca.
Jeśli chodzi o role kobiece, w tej historii stanowią one margines. Debiutantka Marzena Pokrzywińska jako była dziewczyna głównego bohatera – raczej nijaka. Ilona Ostrowska zbyt krótko pojawia się na ekranie, by móc napisać o jej występie coś więcej niż „okej”. Brawa ma natomiast ode mnie Ewa Skibińska jako znudzona życiem dojrzała kotka, która w wielkim domu nie ma nic do roboty i dla zabicia czasu wciąga kreskę oraz podrywa młodszych chłopców.
Nie ulega wątpliwości, że „Ślepnąc od świateł” to serial na wysokim poziomie, na pewno jeden z najlepszych, jakie powstały w naszym kraju w ostatnim czasie i pewnie w ogóle. Skonieczny zaimponował mi swoim nowatorstwem w przenoszeniu fikcji literackiej na ekran. Zaproponował serial z pogranicza gatunków – thriller, dramat, kryminał, horror, obraz noir, w którym roi się od aluzji do świata popkultury. Specjalnie dla serialu napisał dwa utwory hiphopowe. Kawałek „Od braci dla braci” ma nawet teledysk, który trafił do serialu w całości. Sam Skonieczny pojawia się zresztą w „Ślepnąc…” jako uzależniony od narkotyków raper Piorun. To rola na piątkę z plusem.
Jednym z największych atutów serialu jest ścieżka dźwiękowa. Podobnie jak pocztówkowe miniaturowe sceny – np. ta, gdy bohaterowie zaczynają śpiewać „Nienawiść” Myslovitz. Niewiele mamy tego w polskich produkcjach i za te niezwykłe, często wybitne wręcz obrazki dziękuję twórcom, a zwłaszcza odpowiedzialnemu za zdjęcia Michałowi Englertowi.
Za mało jest natomiast Warszawy w Warszawie. W powieści stolica występuje jako podmiot liryczny, jest niemym bohaterem, a przy tym kolosem. Serial za to równie dobrze mógłby rozgrywać się w każdym innym miejscu na świecie – genius loci gdzieś niewątpliwie uleciał. Sam widok Pałacu Kultury z imponujących apartamentów, po których kręcą się bohaterowie, to jednak za mało.
„Ślepnąc od świateł” jest opowieścią o ludziach, którzy przegrali życie, choć we własnym mniemaniu są panami wszechświata. Czują się nimi, bo mają pieniądze. Są gangsterami, posłami, celebrytami, nadzianymi żonami nadzianych dupków, ale poza pieniędzmi nie mają nic. Tę zgniłą warstwę społeczną, dla której kokaina staje się ostatnią deską ratunku, cechuje absolutna degrengolada obyczajów. Dla hajsu kurwią się, zdradzają, oszukują, zabijają. Niczym zwierzęta nocne pełną parą zaczynają żyć po zmroku – lecz choć mają ślepnąć od świateł, toną w mroku, gnoju i brudzie.
Na tle tej hałastry główny bohater wypada szczególnie niekorzystnie. On kosmiczne pieniądze zarabia dla samego zarabiania. Nie ma ani rodziny, ani wielkich marzeń (a przynajmniej nic o nich nie wiemy), ani kosztownego hobby. Okej, chce wyjechać. Lecz poza tym generalnie nie ma większych potrzeb – nawet mieszkanie urządzone ma skromnie. Gdy popatrzymy na niego z tej strony, zobaczymy człowieka oddanego wyłącznie bezmyślnemu wzbogacaniu się. Choć Kuba wydaje się wyalienowany i z nikim ze swoich klientów się nie przyjaźni, kierują nim najbardziej ohydne pobudki. Mimo że końcowe sceny pokazują jego bezdyskusyjny upadek i razem z bohaterem czujemy, że oto doszedł do ściany, oczyszczające katharsis nie następuje. Symboliczny czarny deszcz w finałowej scenie odbieram metaforycznie, jako zawoalowaną wiadomość, że diler kokainy pozostanie dilerem. Nie zmieni się nic, tylko kto inny będzie zleceniodawcą.
Pomimo wielu niekwestionowanych atutów, serial „Ślepnąc od świateł” nie jest pozbawiony wad. Jego największą piętą achillesową jest przesadzone, niepotrzebne gadulstwo. Monologi Frycza czy Więckiewicza są interesujące, ale mogłyby zostać skrócone o połowę i serial by na tym nie stracił. Największą bolączką w „Ślepnąc…” są właśnie rozwleczone sceny, co powoduje, że produkcja momentami robi się nudnawa i nie wciąga od pierwszych scen – dynamiki nabiera dopiero z czasem. Moim zdaniem literacki pierwowzór nie był materiałem na ośmiogodzinny serial. Nieprzypadkowo Rafał po obejrzeniu całości zapytał mnie… o czym właściwie to było. W fabule jest również kilka nielogiczności, których nie ma w książce. I lanie za udźwiękowienie – także tutaj pojawia się największe przekleństwo polskich produkcji, czyli ciche dialogi i głośna muzyka. Tylko bluzgi słychać jak należy, czyli bez przerwy.
„Ślepnąc od świateł” to bardzo dobry serial, który raczej nie zostanie kultowym, choć Jakub Żulczyk & Krzysztof Skonieczny okazali się duetem na medal (sami zdecydujcie, jakiego koloru). Żulczyk jest dziś jednym z najpopularniejszych polskich pisarzy (samego „Ślepnąc…” sprzedał ponad 150 tys. egzemplarzy), a dzięki romansie ze scenariopisarstwem („Belfer”, „Ślepnąc…”) już wpisują go na listy najbardziej wpływowych Polaków. Skonieczny natomiast udowodnił, że jest człowiekiem-orkiestrą, któremu Bozia nie szczędziła talentów. Z wyróżnieniem ukończył Akademię Teatralną, kręcił teledyski (m.in. „Chleb” Mister D., czyli Doroty Masłowskiej z Anją Rubik), a za fabularny debiut „Hardkor Disko” doczekał się wielu nagród. Teraz ma na koncie najchętniej oglądany serial HBO w Polsce.
Panowie dokonali rzeczy niezwykłej – nieświadomie wprowadzili do obiegu wiele powiedzonek („sztywniutko”) oraz cytatów („Ale to nie do mnie tak, nie do mnie. Do mnie też nie”/ „Wydaje mi się, że powiedziałeś już swoje”/ „Nie podobasz mi się”), którymi przerzucają się internauci. I zrobili jeszcze jedno. Choć serial „Ślepnąc od świateł” pozbawiony jest wszelkiej dydaktyki, widz, nawet ten najbardziej nieuważny, po obejrzeniu ośmiu odcinków nie będzie miał wątpliwości, że narkotyki są, lekko mówiąc, złe. A to już bardzo dużo.
Ewa Podsiadły-Natorska
fot. filmweb