Blanka Lipińska sprzedaje pół miliona egzemplarzy swojej debiutanckiej powieści i odbiera nagrodę „Nadzieja Plejady”. Ubóstwiana przez krytyków Weronika Murek właśnie opublikowała zbiór dramatów, które… nie obchodzą nikogo.
Blanka Lipińska to nowa gwiazda polskiej literatury. Wikipedia określa ją jako „polską pisarkę”. Wikipedia czasem się myli – być może również w tym przypadku, bo trzeba nie lada odwagi, by nazwać Lipińską pisarką. Jest autorką, choć fakt, że bardzo poczytną. Lipińska, wizażystka, hipnotyzerka, menedżer klubów nocnych, sympatyzująca z KSW, debiutowała erotykiem „365 dni”, który zrobił prawdziwą furorę. W wywiadach opowiada, że „spotykała się akurat z facetem, który nie chciał się z nią bzykać”. A ona potrzebowała seksu. Gdy on oglądał TVN24, ona z laptopem na kolanach pisała książkę, którą wypromowano później hasłem: „Ojciec chrzestny i Pięćdziesiąt twarzy Greya w jednym”. Z tym Greyem może i tak, ale Mario Puzo przewraca się w grobie.
W promocji pomogły koleżanki – Doda i Natalia Siwiec. Szybko się okazało, że ta pisana na kolanie (dosłownie!) powieść bezbłędnie trafiła w gust polskich czytelniczek. Lipińska zawstydziła naszych pisarzy, sprzedając ponad pół miliona egzemplarzy swojej książki. Kontynuacja debiutu – „Ten dzień” sprzedała się równie świetnie. Autorka właśnie szykuje się do premiery trzeciej części pod tytułem „Kolejne 365 dni”. Przy okazji wkurzyła Krzysztofa Vargę, od lat związanego z wydawnictwem Agora, które ściągnęło Lipińską do siebie. Agora nie schodziła dotąd poniżej pewnego poziomu. Fundacja Agory przyznaje przecież rokrocznie Nagrodę Literacką Nike. Takie jednak mamy czasy, że cyferki muszą się zgadzać. Odkąd ruszyła przedsprzedaż, „Kolejne 365 dni” nie schodzą z pierwszego miejsca listy bestsellerów Empiku.
Twórczość Blanki Lipińskiej stoi mi ością w gardle z powodu poziomu literackiego, jaki reprezentuje autorka. Jest grafomanką – nawet sama tak o sobie mówi. Nie kryje się z tym, że z polskiego miała dwóję. Twierdzi, że pisze „po polskiemu”. Jej powieści są pełne błędów, bzdur i nielogiczności. Próbowałam, dobrnęłam do ok. 50 strony „365 dni”. Zwyczajnie nie dało się tego czytać. Opisy seksu ordynarne, wyuzdane, bez polotu i wtórne. Smuci mnie to, że polskie czytelniczki rzuciły się na powieść na wskroś szowinistyczną i uprzedmiatawiającą kobiety. Scenę gwałtu na początku książki przemilczę.
Nie zmienię jednak tego, że Blanka Lipińska jest dziś celebrytką i milionerką.
Rozpisują się o niej media, a zwłaszcza portale plotkarskie, zapraszają do siebie Kuba Wojewódzki i Wojciech Jagielski, a portal Plejada wręczył jej właśnie nagrodę w kategorii „Nadzieja”.
W cieniu tego nieprawdopodobnego sukcesu każdego dnia ukazują się nowe powieści, a Fundacja Agory opublikowała właśnie listę książek nominowanych do Nike. Weronika Murek – która za swój debiut z 2015 roku „Uprawa roślin południowych metodą Miczurina” otrzymała nominacje do najbardziej prestiżowych nagród – na początku kwietnia powróciła na rynek wydawniczy ze zbiorem dramatów „Feinweinblein”. Dostała za nie już Gdyńską Nagrodę Dramaturgiczną. Jeszcze ich nie czytałam, ale z wypowiedzi czytelników (niestety nielicznych) wynika, że rzecz jest znakomita. I oprócz krytyków literackich oraz miłośników literatury przez duże L dramaty Murek nie obchodzą właściwie nikogo. Na lubimyczytać.pl – 11 ocen i 3 opinie. Dla porównania: „365 dni” – 3070 ocen i 626 opinii, „Ten dzień” – 2562 czytelników i 218 opinii.
W tym porównaniu ukryta jest pewna prawda dotycząca czytelniczych gustów. Piękny styl to fantastyczna sprawa i warto przeczytać powieść wyłącznie po to, by zapoznać się z językowymi zdolnościami autora. Problem ze świetnie napisanymi książkami, a zwłaszcza tymi zaliczanymi do tzw. literatury wysokiej jest jednak taki, że są niczym wydmuszka – cudowne, ale puste w środku. Za świetnym językiem nie idzie wciągająca fabuła.
To dlatego polscy czytelnicy pokochali Remigiusza Mroza, który sprzedał parę milionów książek. Można się śmiać, że pisze taśmowo, że jego powieści są niedopracowane i w ogóle co to za literatura. Varga też robił sobie z niego podśmiechujki w jednym ze swoich felietonów. Fakt jest jednak taki, że od powieści Mroza trudno się oderwać. A że przy tym są sprawnie napisane, przyznany mu tytuł „króla polskiej literatury” uważam za zasłużony. Nawet Filip Łobodziński, omawiając w „Xięgarni” jego „Wotum nieufności”, przyznał – a przeczytał przecież w życiu tysiące książek – że dobrze się to czyta.
Czytelnik doceni dobry styl, ale nie wybaczy fabularnej pustki.
Na tegorocznych liście nominowanych do Nike jest „Kontener” Marka Bieńczyka. Pisarz dostał już Nike za „Książkę twarzy”. Wydawca nazywa „Kontener” „być może najlepszą książką Marka Bieńczyka”, krytycy prześcigają się w pochwałach. Ale czytelnicy kręcą nosem. Że, owszem, na książkę składają się piękny styl i złote myśli, w tym wszystkim brakuje jednak tego, co najważniejsze, czyli interesującej fabuły. Na lubimyczytać.pl – 31 ocen i ledwie 6 opinii. „Książka twarzy” też zresztą podzieliła czytelników. Często powtarzała się opinia, że to pozycja o wszystkim i o niczym, że nudna i nieciekawa, a wiele osób nie było w stanie dobrnąć do końca.
Wiarę w to, że można umiejętnie łączyć doskonały warsztat z ciekawą historią do opowiedzenia, przywraca Szczepan Twardoch. W Polsce to pisarz-celebryta. Sam zresztą jest tego świadom i zdarza mu się wpadać w bufonadę. „Mam dwie zasady – piszę, co chcę i nie piszę za darmo” – powiedział kiedyś. Prowadzi życie na wysokim poziomie i nie ma najmniejszego zamiaru się z tym kryć, czego potwierdzeniem jest… jego koszulka z napisem: „I would like to apologize to absolutely nobody”.
Twardoch, właśnie nominowany do Nike za „Królestwo”, pisać umie, choć wpadł w pułapkę unikatowego stylu, który sobie wypracował, coraz częściej ocierając się o wtórność. Kiedy po kapitalnym „Królu” zachciało mi się więcej Twardocha i sięgnęłam po „Morfinę”, ten specyficzny styl pisania tym razem okazał się dla mnie nie do zniesienia.
Mam nadzieję, że pisarz ze Śląska nie powieli losu Jerzego Pilcha. Ten drugi, nie bez przesady uznawany za wybitnego, w swoich najnowszych powieściach coraz częściej… przynudza. Owszem, to on jest ojcem takich powiedzonek jak „w sensie ścisłym” czy „powiedzieć X to nic nie powiedzieć” – gdy się jednak człowiek styka z nimi po raz wtóry, na twarz ciśnie się uśmiech politowania. Przykładem jest wydana w 2018 książka „Żywego ducha”, w której Pilch, choć nie można odmówić mu erudycji, zjada własny ogon. Zasadniczy problem z tym tytułem jest jednak taki, że język językiem, ale w „Żywego ducha” próżno szukać wciągającej fabuły. Doprawdy, nie pamiętam, o czym była ta książka.
I tutaj wracamy do meritum, czyli tego, czego chce czytelnik. Fascynującego języka? Trzymającej w napięciu fabuły? Czy jednego i drugiego? Wierzę, że tego ostatniego – wystarczy zresztą prześledzić powieści uznane za ponadczasowe, by się z tym zgodzić. Gnioty mogą się dobrze sprzedawać tu i teraz, ale ostatecznie nie zapewnią autorowi nieśmiertelności. Fascynujący język pozostanie fascynujący dla wyrafinowanej grupki czytelników i krytyków literackich. A to właśnie połączenie świetnego warsztatu z kapitalnym stylem decyduje zwykle o tym, że pisarzowi wychodzi bestseller. Taki Stephen King jest tego najlepszym przykładem. Jego powieści i wciągają, i są bardzo dobrze napisane. I to nic, że sam King nazwał siebie „Big Makiem wśród pisarzy”.
Czytałam ostatnio sporo książek nagradzanych, cenionych autorów. Porzuciłam jedną, potem drugą… W pewnym momencie zdałam sobie sprawę, że choć wiele z nich jest pięknie napisanych, to tak naprawdę w ogóle mnie nie interesują. Bo nie ma w nich bohatera, któremu chciałabym kibicować, bo nie ma fabuły, która chwyta za gardło. Bo zwyczajnie nudzą. Tak. Fabuła to podstawa!
A jednak gdy myślę o sukcesie Blanki Lipińskiej, jestem wkurzona – i nie wiem, na kogo bardziej. Na autorkę, na czytelników czy może na dziennikarzy, którzy z Lipińskiej zrobili celebrytkę i urządzą na jej punkcie zbiorową histerię? Ja jako czytelniczka i pisarka szukam przede wszystkim wspaniałych historii i nie wybaczę mierności języka. U Lipińskiej próżno dopatrywać się nawet zalążków stylu. O fabule – jak o guście – dyskutować nie będę. Mnie, lekko mówiąc, nie urzekła. Jeśli ktoś zechce wytłumaczyć mi ten fenomen, wiadomo, gdzie mnie szukać.
Ewa