To wszystko prawda, co mówią: dajcie sobie i dziecku trzy miesiące, a różnica będzie ogromna. Odkąd nasz synek skończył trzy miesiące, mój poziom szczęścia skoczył do maksimum.
I pomyśleć, że jeszcze parę miesięcy temu, jakieś dwa-trzy tygodnie po porodzie, żaliłam się mojemu tacie (nie kryję, że spory w tym udział miało baby blues, które mnie dopadło) na mój ówczesny poziom szczęścia. Mówiłam: jeszcze do niedawna było mi tak dobrze, a teraz moje szczęście spadło do zera. Nigdy, nawet przez chwilę nie żałowałam, że zostałam mamą, ale przyznaję, było mi ciężko. Pocieszam się, że nie mnie jednej; wystarczy od serca pogadać ze świeżo upieczonymi matkami, przejrzeć internet itd. Przez większość wpisów na forach dyskusyjnych przewijało się jednak jedno zapewnienie: przetrwajcie trzy miesiące, a wszystko zmieni się na lepsze.
Nieprzypadkowo mówi się, że pierwsze trzy miesiące po porodzie to czwarty trymestr ciąży. Dziecko, które przez dziewięć miesięcy żyło w brzuchu matki, czyli w nieprawdopodobnie komfortowych warunkach, musi dać sobie radę z natężeniem bodźców, często bardzo nieprzyjemnych. Twarze, otoczenie, dźwięki, kolory, zapachy, ciepło, zimno, mokro, wietrznie, niewygodnie, nudno, smutno… To zdecydowanie za dużo jak na tak malutką istotę! Ale po trzech miesiącach miało się to zmienić.
Przetrwaliśmy ów czwarty trymestr. Dziś patrzę na moją rodzinę: męża, synka, i czuję, że nigdy nie byłam tak szczęśliwa. Moje dziecko zaskakuje mnie w każdej minucie; dzień po dniu odkrywam coś nowego. Filipek to już nie noworodek, a zdrowy, pogodny, wspaniale rozwijający się, bystry półroczny chłopczyk. Nigdy nie sądziłam, że to powiem, ale wychowywanie go daje mi mnóstwo radości, bardzo się w tym realizuję. Ach, kurczę, uwielbiam być mamą! Uwielbiam, gdy mój synek wodzi za mną wzrokiem, gdy wchodzę do pokoju, siedzę obok albo go karmię. Uwielbiam, gdy robi śmieszne minki, cieszy się z prostych rzeczy, z zainteresowaniem obserwuje świat. Każdego dnia odkrywam coś nowego.
Nie kryję, że pełną radość mam z tego wszystkiego, odkąd mały skończył trzy miesiące.
A jeśli mowa o karmieniu… Wiele mnie to z początku kosztowało nerwów, kto ma wiedzieć, jak dużo, ten wie. Ale przetrwałam kryzys i karmienie po miesiącu zaczęło sprawiać mi przyjemność. To niepowtarzalne chwile, które – mam tego świadomość – nie będą trwały wiecznie. Jestem z siebie dumna, że jedynie będąc na piersi, mój synek po trzech miesiącach prawie podwoił wagę urodzeniową (zaczynał z 3 kg; pod koniec lipca miał 5,8 kg, a urósł z 55 cm do 62). Teraz, gdy dostaje cztery stałe posiłki dziennie, wciąż ma nieograniczony dostęp do cyca. To przy okazji wskazówka dla mam, które rozszerzają dietę swoim pociechom, a wciąż chcą karmić piersią: stałe posiłki swoją drogą, ale mlekiem matki wciąż karmimy na żądanie. Ja Filipowi cyca nie wyliczam, dostaje go i jako przystawkę, i do popicia, na razie jeszcze przed drzemkami i przed snem nocnym.
Dziś gdy patrzę na mojego uśmiechniętego synka, pytam męża, jak dotąd bez niego żyliśmy. Jasne, bywają gorsze chwile. Noce wciąż nie są przespane. Małemu zdarza się wyginać w łuk, jakby działa mu się wielka krzywda, a ja zachodzę w głowę, co jest grane. Trudno mi dojść do ładu z drzemkami – gdy już wydaje mi się, że się ustabilizowały, moje przekonanie bierze w łeb. Ale teraz jest zupełnie inaczej niż na początku. Dni stały się (z grubsza) uporządkowane. Okresy czuwania zamiast przerażać – cieszą, bo oznaczają zabawę, naukę, tulenie, wygłupy itp. Skończyły się krzyki po karmieniu i wieczorny zaskakujący niemowlęcy płacz o nierozpoznanej przyczynie. Znaków zapytania wciąż nie brakuje, ale jedno mogę stwierdzić z całą odpowiedzialnością: znamy się już bardzo dobrze!
Jestem bardzo szczęśliwa, gdy widzę, jak moje dziecko się zmienia, uczy się nowych umiejętności, wydaje z siebie zabawne dźwięki, głuży, śmieje się na nasz widok, chwyta zabawki, ciągnie mnie za włosy, macha rączkami i nóżkami, łapie się za stopy (i nie tylko… ;-), przewraca się na boczek i na plecki, przytula się, cieszy się na macie edukacyjnej albo pod karuzelą, obserwuje świat podczas spacerów, ziewa. Wiem, kiedy Filipek jest głodny, kiedy znudzony, a kiedy zmęczony. Wiem też, kiedy nic mu nie dolega, a tylko próbuje zwrócić na siebie naszą uwagę.
Wydaje mi się, że mam szczęśliwe dziecko.
I jedno wiem ponad wszelką wątpliwość: tej radości płynącej z macierzyństwa nie byłoby, gdyby nie Rafał, mój mąż i najlepszy przyjaciel w jednym. Mam to ogromne szczęście, że oboje pracujemy w domu, wzajemnie więc wyręczamy się w obowiązkach i opiece nad synkiem. U nas praktycznie wszystko odbywa się bez słowa – i to jest wspaniałe. Gdy patrzę, jak mój mąż zajmuje się Filipkiem, jak dużą ma do niego cierpliwość i ile daje mu serca oraz czułości, to wiem, że jestem we właściwym miejscu. Życzę tego każdej kobiecie.
Ewa